Wciśnięta
między otyłą kobietę z mysimi włosami a dwunastoletnią lub
trzynastoletnią dziewczynkę w różowej sukience, stałam wśród
innych, rozmieszczonych w równie niewygodnych pozycjach ludzi. Każdy
z nich stał nieruchomo, niczym strażnicy trzymający nocną wartę.
Nikt nie mrugał, nie odzywał się; za to serca wszystkich zebranych
tworzyły nieprzerwaną melodię, stworzoną z tęsknoty i
cierpienia.
Bum, bum... Bum, bum.Wsłuchiwałam się w narastającą ciszę. Atmosfera na skwerze przechodziła najśmielsze oczekiwania. Nikt nie potrafił otworzyć z ust, by upomnieć najmłodszych, z jakiegoś powodu dziwnie milczących. Jakby przeczuwały, że właśnie teraz rozstrzyga się ich być albo nie być.
Kiedy
zaczęli, tłum ucichł. Nawet uderzenia serc przestały walczyć o
rozgłos, tylko pozwoliły słuchać, choć doskonale wiedzieli, że
mogą okazać się tym, który nie dotrwa, którego nie wybrano.
Z
trudem stanęłam na palcach, by cokolwiek dostrzec.
Na
ogromnych ekranach, rozstawionych praktycznie co kilka metrów,
pojawił się mężczyzna z niezadowoloną miną. Twarz miał
zdobioną zmarszczkami świadczącymi o masie zmartwień, które
doszły do jego obowiązków w ciągu kilku ostatnich dni. Mimo
grymasu niezadowolenia, oczy mężczyzny były głębokie i miały w
sobie coś pozytywnego, coś, co kazało mu zaufać. Przez sekundę
wpatrywał się w swoje stopy, jednak zaraz potem przypomniał sobie,
że jest na wizji, więc spojrzał w obiektyw kamer.
Nie
chciałam dłużej słuchać, a mężczyzna na ekranach nie chciał
dłużej wodzić ludzi za nos. Wszyscy zdawali sobie sprawy, że
właśnie w tej chwili podpisywał wyrok – wykonywał pracę,
którą, jak niektórzy twierdzą, należałoby pozostawić Bogu –
o ile ktoś taki w ogóle istnieje. Ja już nie wierzyłam. Gdyby
rzeczywiście ktoś taki z jakiegoś powodu kochał rasę ludzką,
nie spisałby jej na stracenie.
I
zaczął.
Nie
słuchałam, całkowicie zagłuszyłam potrzebę dowiedzenia się,
kim są wybrańcy. Rozglądałam się dookoła, spanikowana, chcąc
odszukać wzrokiem matkę i ojca. Udało się.
Stali
kilka metrów ode mnie, wtuleni w siebie niczym dwadzieścia lat
wcześniej. To śmieszne, że potrzebowali tak drastycznych wydarzeń,
by znów okazać swoją miłość. Ojciec był wyższy, więc
pochwycił moje spojrzenie i skinął mi niedostrzegalnie głową.
Odwzajemniłam gest, czując na policzkach wilgoć. Dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, co się dzieje.
Płakałam,
Naprawdę płakałam, bo nie chciałam ich zostawiać. Po raz
pierwszy poczułam, czym jest tak naprawdę miłość – tak
wszechogarniająca, a jednocześnie wyniszczająca.
Nagle
lud zamilkł. Mężczyzna z ekranu powtarzał tylko wciąż tą samą
liczbę, jakby na coś czekał. Kątem oka dostrzegłam własną
karteczkę, teraz zgniecioną przez zamknięcie jej w żelaznym
uścisku dłoni. Drżąc, rozwarłam zrogowaciałe dłonie, a to, co
widziałam, w ogóle do mnie nie docierało.
„1745893”
Rozglądnęłam
się dookoła zamglonymi oczyma. Kiedy zauważyłam, że mężczyzna
już chciał zrezygnować, wyciągnęłam w górę rękę.
Dwunastolatka spoglądnęła na mnie z lękiem, a kobieta z mysimi
włosami ciskała we mnie piorunami. Doskonale wiedziałam, iż –
tak jak ja – chciała przeżyć.
Mężczyzna
z ekranu jakby się rozpogodził, gdy latające nad całym miastem
helikoptery dostrzegły jedną uniesioną dłoń – tak wywyższającą
się pomiędzy lasem czekających na wyrok, markotnych twarzy.
Spojrzałam
w górę, jednak jaskrawe żółte światło mnie oślepiło, więc
spuściłam wzrok. Niby machinalnie rzuciłam ostatnie, zagubione
spojrzenie ku rodzicom. Na ich twarzach widniała ulga, iż ja
dostałam szansę, jednak widziałam też rozczarowanie. Tak jak
każdy inny chcieli przeżyć, byś spokojnymi o swój byt.
Poczułam,
jak coś szarpnęło mnie za plecy i unosiło powoli w górę. Nie
opierałam się, nie chcąc oderwać wzroku od pulchnej twarzy matki
i pocieszającego spojrzenia ojca. Pragnęłam z nimi zostać, ale
jak każdy wie – nie wszystko jest takie, jakbyśmy chcieli.